Dla zawodników

Trening

Kalendarz Zawodów PZTri

Puchar Polski

Ciekawostki

Klasy Sportowe

 

Nabór

Pływanie

Triathlon

Zasady naboru

Informacje ogólne

 

Linkownia

 














































































































































































































Ciekawostki


28.09.2007r.____________________________________________________

www.silesiatriathlon.pl

Miło nam poinformować sympatyków triathlonu, że powstała nowa strona internetowa o triathlonie. Jest to dzieło Śląskiego Okręgowego Związku Triathlonu. Zachęcamy do jej częstego odwiedzania. Wartością tego dzieła są tłumaczenia z języka angielskiego materiałów o triathlonie. www.silesiatriathlon.pl Redaktorem prowadzącym stronę jest Adam Giza - do niedawna czołowy junior startujący w zawodach triathlonowych, a obecnie student dziennikarstwa. Życzymy powodzenia w pracy i liczymy na owocną współpracę.

01.04.2007r.____________________________________________________

Cztery medale. Osiem miejsc w finałach.
Rekord Europy. Cztery rekordy Polski.
01.04.2007

Cztery medale. Osiem miejsc w finałach. Rekord Europy. Cztery rekordy Polski. Trochę więcej rekordów życiowych. Z takiego dorobku polskich pływaków w mistrzostwach świata w Melbourne zadowolony jest główny trener kadry Paweł Słomiński. Przed wyjazdem do Australii mówił, że Polacy mogą zdobyć w MŚ trzy do sześciu medali. W swoich prognozach się więc nie pomylił, chociaż mógł spodziewać się lepszych startów Pawła Korzeniowskiego i Sławomira Kuczki. Obaj wypadli zdecydowanie poniżej oczekiwań.

Pierwszy bronił tytułu na 200 m stylem motylkowym. Drugi był piąty w MŚ 2005, ale od tej pory zrobił duże postępy, zdobywając po drodze tytuł mistrza Europy na 200 m stylem klasycznym.

- Paweł musi się określić z kim chce trenować, jak chce trenować i co chce osiągnąć. Do mistrzostw przygotowywał się z Piotrkiem Woźnickim. Tutaj narzekał na zmęczenie i pływał słabo. A moim zdaniem Piotrek dał mu aż za dużo odpoczynku. Przyczyna tkwi w czym innym. Aby być w formie, trzeba ciężko trenować cały czas, a nie tylko przed główną imprezą. Z treningiem Sławka też są bardzo duże problemy. A niektórzy zawodnicy wypadli słabiej, bo po prostu nie poradzili sobie z rangą imprezy. Spalili się emocjonalnie - mówił Słomiński.

- Ocena startów naszych zawodników jest niejednoznaczna. Popatrzmy jakie wyniki mają tu Niemcy, Brytyjczycy czy Rosjanie, czyli prawdziwe potęgi pływackie ze wspaniałymi tradycjami. Ja ciągle powtarzam, że my potęgą nie jesteśmy. Mamy kilka gwiazd, a reszta jest na dorobku. Zdobyliśmy tutaj cztery medale, tyle samo co w Montrealu. Nie mamy się czego wstydzić. Ale z drugiej strony nie staram się tylko zachlapać ściany farbą, która potrzebuje większego retuszu - dodał szkoleniowiec.

Trudno ukryć fakt, że te MŚ są w wykonaniu Polaków słabsze niż poprzednie. W Montrealu mieliśmy również cztery medale, ale aż dwa złote. 12 razy Polacy płynęli w finałach. W sumie poprawili aż 19 rekordów kraju. Powody takiej sytuacji są co najmniej dwa. Po pierwsze, łatwiej się poprawiać będąc na niższym poziomie. Teraz rekordy Polski są dosyć wyśrubowane. A po drugie...

- Bardzo ogólnie mówiąc, pojawiły się problemy z treningiem. W relacjach z zawodnikami zagubiliśmy pewną więź. Trener ma być motorem napędowym, ale zawodnik sam musi chcieć trenować. Nie ma znaczenia w klubie czy w kadrze. Zresztą tak naprawdę ci najlepsi praktycznie cały czas trenują w klubie pod nazwą PZP. 300 dni w roku na zgrupowaniach. Podczas przygotowań wytykaliśmy błędy. To jest normalna rola trenera. A było to odbierane jako czepianie się. Niektórzy zawodnicy zaczęli się stawiać. Taka współpraca jest niemożliwa. W końcu odpuściłem, żeby zobaczyli jak to jest bez trenera. Siadły emocje, ale siadła też mobilizacja. Niektórym tutaj brakowało energii, nastawienia do startów - tłumaczył Słomiński.

Trener najbardziej przeżył starty Otylii Jędrzejczak. Po srebrnym medalu w pierwszym starcie na 400 m kraulem w kolejnych występach można było spodziewać się znakomitych wyników. Tymczasem przyszło załamanie, związane głównie z prywatnymi problemami pływaczki, i znaczne osłabienie organizmu przez kolejne przepłakane noce. 200 m kraulem było porażką Otylii. 200 m delfinem popłynęła resztką sił i zdobyła brąz. Więcej nie można było od niej oczekiwać.

Po tym wyścigu Słomińskiemu puściły nerwy. - Zupełnie niepotrzebnie dopadły mnie emocje. W pewnym sensie pękłem. Udzieliło mi się napięcie zawodników związane ze startami, z tymi starciami z nimi, o których mówiłem, z oczekiwaniami wobec nich i w pewnym sensie wobec mnie. Odczułem też bardzo problemy Otylii. Wtedy zapowiedziałem, że po mistrzostwach wydam oświadczenie co do mojej przyszłości jako trenera. Ale od tej pory rozmawiałem z wieloma osobami, atmosfera się uspokoiła. Oświadczenia nie będzie. Będzie za to dyskusja merytoryczna na temat zmian organizacyjnych w kadrze, bo moim zdaniem one są niezbędne, aby jak najlepiej przygotować ekipę do igrzysk olimpijskich w Pekinie. Mam swoje koncepcje, ale wszystko jest do wspólnego omówienia. Nigdy w tej kadrze czy w związku nie było tak, że tylko Słomiński o czymś decydował. To wszystko jest nasza wspólna praca - mówił trener.

Na ogłoszenie zmian trzeba będzie prawdopodobnie poczekać do mistrzostw Polski, które odbędą się w Dębicy w połowie kwietnia. Tymczasem różne opcje rozważane są na rynku dziennikarskim. Najpopularniejsza jest ta, że Słomiński będzie do IO 2008 przygotowywał tylko Jędrzejczak. Najmniejszym poparciem cieszy się z kolei opcja francuska, czyli zgoda na przejście tej dwójki do jednego z tamtejszych klubów, który obiecywał za transfer wymierne korzyści finansowe.

Sama Otylia deklaruje jednoznacznie: - Nie wyobrażam sobie współpracy z innym trenerem. Wiem, że on mnie nie zostawi. Przed Pekinem mamy dużo pracy do zrobienia. Cieszę się, że te mistrzostwa już się skończyły. Teraz będę myślała tylko o igrzyskach i wszystko podporządkuję temu celowi.

Cztery lata temu Słomiński i spółka postawili sobie za cel zbudowanie prawdziwej reprezentacji.

- Uważam, że zadanie spełniliśmy. Pamiętam jak do Barcelony na mistrzostwa wyjeżdżałem ja z Otylią i trener Woźnicki z Pawłem. Na igrzyskach w Atenach medale zdobywała tylko Otylia. Teraz na Pekin mamy jeszcze Korzeniowskiego, Sawrymowicza, być może Baranowską i Kuczkę. Zawsze nieobliczalny jest Kizierowski. A przecież jest jeszcze drugi szereg - podkreślił trener.

Nie wiadomo czy w Pekinie polska ekipa będzie równie liczna co w Melbourne. Tutaj startowało 17 Polaków.

- Może trzeba będzie postawić na mały team olimpijski, objąć go doskonałą opieką trenerską i medyczną, w tym psychologiczną? Mały zespół, ale walczący o wielkie cele? Wszystko jest do ustalenia. Moim zdaniem gwiazdom powinno się poświęcać więcej czasu, więcej uwagi. Niektórzy zarzucają mi, że koncentruję się na pracy z Otylią. To nieprawda. Pracuję ze wszystkimi moim zawodnikami tak samo. Nigdy nie było specjalnego traktowania, ale być może czas to zmienić - stwierdził Słomiński.

źródło: www.onet.pl

01.04.2007r.____________________________________________________

Złoto Szczecinianina Mateusza Sawrymowicza
w Pływackich Mistrzostwach Świata
01.04.2007

Mateusz Sawrymowicz bijąc rekord Europy triumfował na 1500 m stylem dowolnym pływackich mistrzostw świata w Melbourne. Dystans pokonał w 14.45,94. Podczas ceremonii wręczania medali na podium stał znacznie krócej. - Szkoda, że tak szybko zagrali hymn... - żałował. - To jedyny Mazurek Dąbrowskiego w tych mistrzostwach. To taka nagroda dla nas wszystkich. Mój wyścig oglądała cała ekipa. Wszyscy się cieszyli. Stojąc na podium ze złotym medalem na szyi czułem się naprawdę niezwykle. Śpiewałem. Ale to był tylko błysk. Na szczęście później była jeszcze runda honorowa i mogłem się jeszcze pocieszyć z kibicami. To niesamowite uczucie - dodał niespełna 20-letni zawodnik MKP Szczecin.

Podopieczny trenera Mirosława Drozda nie był faworytem finału. W eliminacjach miał trzeci czas, za srebrnym i brązowym medalistą poprzednich MŚ Brytyjczykiem Davidem Daviesem i Amerykaninem Larsenem Jensenem. Słabiej wypadli broniący tytułu Australijczyk Grant Hackett i zawsze groźny Rosjanin Jurij Priłukow.

Po tamtym wyścigu Sawrymowicz czuł już, że jest mocny. Trochę asekurując się mówił o zejściu w finale poniżej 14.50. W nocy poprzedzającej walkę o medale nie spał zbyt mocno. Wszystko przez rurkę z tlenem, który miał wdychać przez nos dla szybszej regeneracji organizmu.

Podczas prezentacji przed wyścigiem był bardzo skoncentrowany. Przedstawiony przez spikera nawet nie zareagował. Siedział z kapturem na głowie i słuchał ulubionego hip-hopu. Te zainteresowania dzieli z Amerykaninem Michaelem Phelpsem, największą gwiazdą tych MŚ.

Na słupek wszedł jako ostatni, za to jako pierwszy przyjął pozycję startową. Od początku bardzo szybkie tempo narzucił Priłukow. Sawrymowicz trzymał się tuż za nim, nie dając Rosjaninowi odpłynąć zbyt daleko. Tak było do 600 m. Po kolejnej długości basenu pierwszy był już Polak i prowadzenia nie oddał już do końca. Tuż po 1000 metrów spiker krzyczał do megafonu: Spójrzcie na Polaka. To jego wyścig życia!.

Sawrymowicz płynął pięknie stylowo, wyglądało jakby zupełnie się nie męczył. A tymczasem za wszelką cenę próbowali go dogonić Priłukow i Davies. Byli bez szans. Rosjanin ostatni atak przypuścił na 100 m przed metą, ale musiał uznać wyższość Polaka.

- Starałem się nie popełnić błędów z eliminacji, kiedy musiałem trochę podgonić Jensena, zgubiłem tempo i miałem trochę problemów z oddechem. W finale cały czas płynąłem własnym tempem, bardzo równo. Z tego się bardzo cieszę. Nie uległem emocjom. Kiedy wyszedłem na prowadzenie, upewniłem się, że jest dobrze. To był dowód na to, że tempo jest dobre, że nie ma sensu przyspieszać, nie ma sensu się spinać. Trochę obawiałem się, że na ostatniej setce Priłukow mnie dojdzie, bo ma szybszy finisz, więc w końcówce jeszcze przyspieszyłem. Opłaciło się - opowiadał o wyścigu jego główny bohater.

- Kiedy dotknąłem ściany odwróciłem się, żeby spojrzeć na zegar i upewnić się, że rzeczywiście jestem pierwszy. Nie pamiętałem jaka jest końcówka rekordu Europy, ale myślałem, że muszę być blisko - wspominał Sawrymowicz.

A potem była już czysta radość. Polak wskoczył na linę wyznaczającą tor i długo wymachiwał rękami w geście triumfu. Z pierwszego rzędu trybun oklaskiwała go cała ekipa, która zresztą przez cały wyścig żywiołowo reagowała na przebieg rywalizacji.

Kiedy wychodził na dekorację, Łukasz Drzewiński podał mu z trybun polską flagę. Z nią stał na podium, pozował do zdjęć i odbył rundę honorową. Kiedy przechodził koło polskiej ekipy, wszyscy jej członkowie pokłonili mu się kilkakrotnie, a on także odpowiedział ukłonami.

Później zniknął na długo na kontrolę antydopingową. Dopiero po niej spotkał się z Mirosławem Drozdem. Obaj bez słów padli sobie w ramiona. Kiedy zaczynał trenowować u niego, zapytał czy szkoleniowiec prowadził kiedyś mistrza świata. Kiedy dowiedział się, że nie, powiedział przekornie: "No to będzie pan miał mistrza świata".

Na spełnienie obietnicy trzeba było czekać trzy lata. Ale było warto. Sawrymowicz z tronu króla 1500 m strącił samego Hacketta, niepokonanego na tym dystansie od dziesięciu lat. - On tutaj był w słabszej formie, w finale był dopiero siódmy, więc aż tak wielkiej satysfakcji z pokonania go nie mam. Poza tym do niego nadal należy rekord świata. Kiedy pobiję jego rekord, to poczuję, że jestem lepszy - mówił Sawrymowicz.

Przed finałem najbardziej obawiał się Daviesa i Jensena. Przed eliminacjami myślał, że najgroźniejszy będzie Koreańczyk Tae Hwan Park, ale ten zajął dopiero dziewiąte miejsce. - Dzisiaj rano koledzy powiedzieli mi, że Hackett się wycofał i za niego popłynie Park. Przez chwilę wierzyłem, ale potem przypomniałem sobie, że jest prima aprilis - śmiał się mistrz świata.

Teraz myśli tylko o odpoczynku i pojechaniu gdzieś na snowboard z Przemkiem Stańczykiem. O fundusze na wyjazd obaj nie muszą się martwić - za złoto i srebro od FINA dostaną premie pieniężne.

A cel długoterminowy? Medal olimpijski i rekord świata. Idealnie już w Pekinie. - To będzie zupełnie nowe przeżycie. Po raz pierwszy będę pod presją. Jako mistrz świata będę jednym z faworytów. Tak jak dzisiaj będę płynął swoje i zobaczymy co z tego wyjdzie - stwierdził Sawrymowicz.

źródło: www.onet.pl



01.09.2005r.____________________________________________________

"Tygrys" Agentem...??

Były wieloletni mistrz świata w boksie zawodowym, 37-letni Dariusz "Tygrys" Michalczewski rozpoczyna nową karierę. Tym razem nie w sporcie, a w biznesie. Będzie pracował jako... agent ubezpieczeniowy.
"Taki Tygrys jak ja potrzebuje zajęcia, nowych wyzwań, nie wystarcza mi leżenie do góry brzuchem. W życiu musi być czas na pracę, wypłatę za dobrze wykonane obowiązki i urlop. Wakacje nie mogą trwać ciągle. Bezczynność jest najgorsza" - przyznał Michalczewski na środowej konferencji prasowej w Warszawie.

Michalczewski związał się z siecią HMI - dystrybutorem produktów ubezpieczeniowych Ergo Hestii. Słynny do niedawna pięściarz będzie przede wszystkim wspierał sprzedaż ubezpieczenia Eventus - gwarantowanej dożywotniej renty.

"Darek Michalczewski zaczyna pracę od szkolenia. Po zdaniu odpowiedniego egzaminu będzie budował swoją sieć dystrybucyjną. Chcemy żeby był naszą gwiazdą, ferrari firmy. Postaramy się wspólnie aby i u nas osiągnął mistrzostwo. Od drzwi do drzwi potencjalnych klientów nie będzie pukał, bo tak nasza firma nie działa. " - powiedział prezes HMI Polska Peter Grudniak.

"Będzie mi o tyle łatwiej, ponieważ jestem niezależny finansowo. Z przyjemnością wstanę rano i udam się do biura, którego otwarcie nastąpi niebawem w Gdańsku. Znam osoby, które zarabiają po półtora miliona euro miesięcznie i dla nich codzienne pójście do pracy to także wielka radość.

- Chciałem być kiedyś mistrzem Polski juniorów, pózniej najlepszym wśród młodzieżowców i seniorów. Krok po kroku osiągałem kolejne sukcesy. Mam nadzieję, że podobnie będzie z moją nową karierą, którą właśnie rozpoczynam. Po 23 latach boksowania zdałem maturę, dam sobie też radę z czekającymi mnie egzaminami w branży ubezpieczeniowej" - dodał Michalczewski, który trzy miesiące temu oficjalnie zakończył przygodę z boksem.

Michalczewski nie rezygnuje całkowicie ze sportu. Nadal chce promować młodych bokserów, a także przedstawicieli innych dyscyplin, głównie z krajów Europy Wschodniej.

W latach 1994-2003 Michalczewski był mistrzem świata organizacji WBO w wadze półciężkiej. W 1997 roku był nawet mistrzem trzech federacji WBA, WBO oraz IBF (w junior ciężkiej). Po 48 zwycięskich walkach stracił tytuł niespełna dwa lata temu na rzecz Meksykanina Julio Cesara Gonzalesa. Próba powrotu na ring okazała się nieudana - 26 lutego 2005 r. Michalczewski przegrał walkę z Francuzem Fabricem Tiozzo przez techniczny nokaut. Jako zawodowiec "Tygrys" odniósł 48 zwycięstw, w tym 38 przed czasem.

źródło: Portal Internetowy Onet.pl



Nasi Partnerzy


 Kontakt: Gryfiński Klub Sportowy DELF, 74-100 Gryfino, ul. Łużycka 38, tel. 509 949 777